Wszyscy pamiętamy scenę z „Seksmisji”, w której Jerzy Stuhr wykrzykuje radośnie: „Uratowani jesteśmy! Bocian, patrz, bocian! Jak on żyje to znaczy, że my też możemy!”. Jest to najlepsze wyjaśnieniem w pigułce tego, jak należy rozumieć rewitalizację. Krok po kroku życie przyciąga życie. Najpierw montujemy na słupie platformę – na przykład koło. Potem na niej bocian buduje gniazdo i zakłada rodzinę. A potem przychodzą ludzie, dla których bocian to dobry znak. Rewitalizacja to proces przebiegający analogicznie do sukcesji ekologicznej, kiedy na gołym kamieniu najpierw pojawiają się porosty, mchy, potem owady, zaczątek gleby i rośliny pionierskie.
Niestety procesy społeczne nie przebiegają tak jak naturalne. Biocenoza wypełnia automatycznie, w liniowym procesie biologicznym, każdą wolną niszę, natomiast ludzie są bardziej wybredni, a system zachęt skłaniających ich do zachowań korzystnych dla rewitalizacji – bardziej złożony. W rewitalizacji rolę koła i bociana, porostów i pionierskich organizmów spełniają bardzo różne czynniki, które trzeba czasem umiejętnie dobierać i koordynować, aby przyciągnąć ludzi tam, gdzie wcześniej wcale nie chcieli być.
Dzieje się tak dlatego, że ludzie mogą dokonywać wyborów. Głosują nogami. Jeśli jakieś miejsce wymaga rewitalizacji, to w najprostszym ujęciu oznacza to, że mieszkańcy nie chcą wiązać z nim swojego życia. W przypadku jakiegoś małego zakątka oznacza to rezygnację ze spędzania tam czasu. Jeśli natomiast mówimy o dzielnicy jako miejscu zamieszkania, to chodzi o to, że ludzie nie chcą wiązać z nią swojej przyszłości. Rewitalizacja pozwala to zmienić. Tak, teraz już chcą tam chodzić, teraz już będą tam spędzać czas, dbać o otoczenie, wydawać pieniądze, zakładać rodziny. Miejsce staje się atrakcyjne. Wynika to w pierwszej kolejności ze zmiany jego wizerunku, a dalej z potwierdzenia tego wrażenia przez doświadczenia – miejsce rzeczywiście zaspokaja coraz bardziej zaawansowane potrzeby, od życiowych i społeczne aż po estetyczne.
Rewitalizacji nie należy mylić z renowacją lub remontem, czyli poprawą infrastruktury i wyglądu danego obiektu czy miejsca, bez brania pod uwagę innych spraw ważnych dla jego właścicieli i użytkowników. W nazwach projektów, które otrzymują dotacje, możemy się spotkać z rewitalizacją pomnika, basenu czy nawet cmentarza, natomiast znacznie mniej jest rzeczywistych procesów rewitalizacji, w których brany jest pod uwagę całokształt życia mieszkańców w jego społecznym, ekonomicznym i kulturalnym wymiarze. Projekty takie trwają bowiem dłużej niż jedna kadencja i wymagają „czułej obserwacji”, jakby to ujęła Olga Tokarczuk.
W Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN”, w którym pracuję, mieliśmy okazję zaobserwować, jak rewitalizację wspiera szeroko pojęta Pamięć aktywizowana przez opowiadanie o dziedzictwie kulturowym i historycznym. Było tak w przypadku dwóch lokalizacji: siedziby Ośrodka w Bramie Grodzkiej na lubelskim Starym Mieście i Domu Słów na ulicy Żmigród. Brama Grodzka jest miejscem, które opowiada o polsko-żydowskim Lublinie, w szczególności o żydowskim Podzamczu, które rozciągało się zaraz za nią wokół Wzgórza Zamkowego, dopóki nie zburzyli go hitlerowcy. Dom Słów mieści się w kamienicy między ulicą Żmigród a podwórkiem pałacu Pociejów i opowiada o tradycjach drukarstwa oraz szerzej – o kulturze słowa. To opowiadanie, rozumiane zarówno tradycyjnie, jak i nowocześnie jako narracja, jest jednym z tych specyficznie ludzkich czynników, które – choć niematerialne – zmieniają nastawienie ludzi do miejsca i przyczyniają się do jego rewitalizacji.
Na początku lat 90. XX wieku, kiedy Teatr NN wprowadził się do zrujnowanej Bramy Grodzkiej, lepiej było nie zapuszczać się na lubelskie Stare Miasto po zmroku. A i w dzień nie było po co. Dziś jedyny pięciogwiazdkowy hotel w Lublinie znajduje się parę kamienic od Bramy, a w dzielnicy wszyscy wszystko chcą organizować, włącznie z takimi inicjatywami, jak wyścigi rowerowe. W tamtych czasach nie było wielkich dotacji na inwestycje, dlatego władze miasta zainteresowały się procesami rewitalizacji, ponieważ umożliwiały one zmiany na lepsze bez ponoszenia dużych wydatków. Wymagały rozmów z mieszkańcami i… bocianów.
Rozmowy z mieszkańcami na temat ich potrzeb i problemów odegrały największą rolę w rewitalizacji zaniedbanych dzielnic Bronowic i Kośminka. Prowadzony na ich terenie przez Ewę Kiptę Program Inicjatyw Lokalnych otrzymał miano „najlepszej praktyki” („Best Practice”) w dziedzinie poprawy warunków życia na konferencji UNCHS „HABITAT II” w Istambule w 1996 roku. Na Starym Mieście rewitalizacja odbywała się bardziej dzięki „bocianom”, które osiedliły się wzdłuż ulicy Grodzkiej. Ich rolę odegrała Oberża Artystyczna „Złoty Osioł”, działająca przy biurze Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice, oraz Teatr NN, który za swą siedzibę obrał Bramę Grodzką. Początkowo twórcami Teatru NN kierował charakterystyczny dla ludzi kultury instynkt opiekuńczy, każący zająć się zaniedbanym miejscem. Taka postawa jest często wykorzystywana przy rewitalizacji, ponieważ animatorzy kultury i artyści nie mają dużych potrzeb materialnych i potrafią zrobić coś z niczego. Wkrótce jednak okazało się, że zasiedlenie Bramy Grodzkiej przez Teatr NN było czymś więcej. Brama zyskała gospodarza, a dla Teatru NN moment ten stał się przełomem formacyjnym.
Przez wieki Brama Grodzka stanowiła miejsce przejścia pomiędzy Lublinem chrześcijańskim a żydowskim. Wychodziło się nią wprost na Podzamcze, gdzie Żydzi mieszkali od kilkuset lat i stanowili nawet połowę, a przed wojną jedną trzecią mieszkańców miasta. Gdy Teatr NN zaczął działać w Bramie Grodzkiej, mało kto znał jej historię, a jeszcze mniej osób się nią przejmowało. Tymczasem dla nowych lokatorów była to nie tylko inspiracja, ale i odpowiedzialność, nowe wyzwanie właśnie odzyskanej demokracji. Szybko doszli do wniosku, że w tym miejscu ważniejsza jest Pamięć niż Teatr i w ten sposób powstał Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”, początkowo jako filia Centrum Kultury, a od 1998 roku jako odrębna miejska instytucja kultury. Nazwa Ośrodka opowiada właśnie tę historię.
Warto podkreślić czysto ekonomiczny wymiar powstania Ośrodka jako niezależnej instytucji. Decyzja o jej powołaniu oznacza, że radni miejscy uznali opowiadanie o historii Lublina przez artystów i animatorów kultury za rzecz wartą osobnego budżetu wydzielonego z publicznych pieniędzy. Remont i wyposażenie Bramy Grodzkiej uzyskały wsparcie Fundacji Kultury w ramach programu „Małe Ojczyzny – tradycja dla przyszłości” oraz Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Świadczy to o uniwersalnej wartości narracji prowadzonej przez Ośrodek, która pozwalała na zdobywanie środków na renowację i adaptację budynku Bramy z różnych źródeł. A więc najpierw była narracja, potem remonty. Najważniejsze jednak, że dzięki rozwojowi Ośrodka mieszkańcy zyskali nowy cel, dla którego warto odwiedzać Stare Miasto, od Bramy Krakowskiej aż do jego najbardziej oddalonego krańca. Choć woda wciąż jeszcze lała się z sufitu, zaczęli przychodzić na imprezy organizowane w Bramie pod hasłem „Spotkania kultur” w ramach programu Ośrodka wyrażonego przez trzy słowa: Pamięć – Miejsce – Obecność.
Pojawienie się Teatru NN w Bramie Grodzkiej i „Złotego Osła” na ulicy Grodzkiej szczęśliwie zbiegło się z prowadzonymi wówczas w śródmieściu Lublina zmianami infrastrukturalnych. W połowie lat 90. część Krakowskiego Przedmieścia zamknięto dla ruchu kołowego i zamieniono w deptak. Między nim a Bramą Krakowską zamiast ronda stworzono przyjazny wizualnie łącznik dla pieszych i wymieniono nawierzchnię oraz oświetlenie na Starym Mieście. Zrobiło się prawie europejsko, choć były to podstawowe udogodnienia, które można porównać do instalacji koła na gniazdo dla bociana. Z udogodnień tych jako pierwsi zaczęli korzystać najzagorzalsi odbiorcy kultury, studenci, artyści i intelektualiści, a potem stopniowo także osoby zainteresowane rozrywką lub chcące spędzić wieczór w miłym otoczeniu. Dlatego też wkrótce pojawiły się nowe restauracje i puby. I tak na Starym Mieście rozpoczęła się „sukcesja społeczna”.
Jednak w tamtym okresie idea „spotkań kultur” brzmiała egzotycznie i nowatorsko, a po budowie deptaka wróżono Lublinowi zapaść transportową. Radni nie rozumieli, po co w nowym miejscu dla spacerowiczów miałyby stanąć ławki (nawiasem mówiąc, w odpowiedniej liczbie pojawiły się one tam dopiero 20 lat później, po remoncie deptaka i placu Litewskiego). Żadna zapaść jednak nie nastąpiła. Piesi zaczęli spędzać czas na deptaku, a potem coraz śmielej wkraczać na Stare Miasto.
Mimo tych zmian kiedy na przełomie wieków organizowaliśmy Noc Świętojańską na placu Po Farze, naszym głównym celem była promocja Starego Miasta wśród mieszkańców, którzy wciąż jeszcze mieli wobec niego opory. To pokazuje, jak długotrwałe są realne procesy rewitalizacji. Reklamowaliśmy Noc językiem teatru jako „jedność czasu, miejsca i akacji”. Najkrótsza noc w roku była czasem magiczny. Wydarzeniom patronował najsłynniejszy, choć fikcyjny mieszkaniec miasta i jednocześnie magik – „Sztukmistrz z Lublina”, bohater powieści Isaaca Bashevisa Singera. Chcieliśmy, aby ten klimat spłynął w świadomości mieszkańców również na całe Stare Miasto. Z czasem tak się stało, choć nie w pełni, ponieważ boczne uliczki wciąż potrafią „straszyć”.
W kolejnych latach nasz Sztukmistrz z patrona Nocy Świętojańskiej przedzierzgnął się w promotora całego Lublina. Już od dekady w ramach ośrodkowego Festiwalu „Śladami Singera” prowadzi on swoją cyrkową trupę po miasteczkach Lubelszczyzny, by dotrzeć na otwarcie wielkiego miejskiego Carnavalu Sztukmistrzów. Przez cały zaś rok działania z mieszkańcami prowadzi Fundacja Sztukmistrze, dzięki której Lublin stał się centralnym ośrodkiem animującym ruch Nowego Cyrku w Polsce. Tym sposobem postać Sztukmistrza oraz związane z nim praktyki stały się znakiem rozpoznawczym Lublina, przyczyniając się do jego rewitalizacji w obszarze kultury i turystyki. Ten przykład pokazuje, w jaki sposób narracja dotycząca kultury niematerialnej może wpłynąć na różne sfery życia, łączyć się z innymi narracjami i ożywiać kolejne obszary.
Na poziomie materialnym rewitalizacja wymaga większej dyscypliny, by przebiegała w sposób zrównoważony i by poszczególne toczące się równolegle procesy współgrały ze sobą. Wśród nich ważny jest zarówno remont budynków, poprawa jakości przestrzeni, jak i odpowiedni udział korzystających z niej mieszkańców oraz innych interesariuszy, takich jak biznes czy kultura. Dlatego tak ważne jest poznawanie potrzeb życiowych i ekonomicznych mieszkańców. Niestety polskie przepisy nie zapewniają takiej równowadze należytej ochrony. Dlatego też często początkowy sukces rewitalizacji przeradza się w jej porażkę, kiedy dane miejsce staje się zbyt atrakcyjne, aby mogło być normalnym miejscem do życia. Zjawisko to, w zależności od symptomów, nosi różne nazwy: gentryfikacja, turystyfikacja albo nawet disneylandyzacja.
Czynsze rosną bez żadnych ograniczeń, co powoduje, że starzy mieszkańcy muszą się przeprowadzać. Nowi nie pojawiają się na stałe, a niekończące się imprezy przeszkadzają w codziennym życiu. Lokale są zamieniane na apartamenty pod wynajem, gastronomia i hotele wypierają inne usługi i handel. Powstaje monokultura, która jest nieodporna na kaprysy losu, tak jak jednogatunkowy las na szkodniki. Takie miejsce przynosi wielkie zyski, ale jest też narażone na zapaść spowodowaną przez recesję czy pandemię.
Ponadto miejsce imprezownia pozbawione mieszkańców, którzy o nie dbają, którzy pojawiają się w jego przestrzeni, żeby zrobić zakupy, porozmawiać z sąsiadem, pójść z dzieckiem na plac zabaw, też ostatecznie zaczyna „straszyć”. Jest w nim coś nienaturalnego, jak w atrapie bociana. Tylko życie przyciąga życie. Jak mówi wybitny duński urbanista Jan Gehl, który w ciągu 40 lat odmienił Kopenhagę, jesteśmy istotami wybitnie społecznymi i zawsze tak było, jest i będzie, że dla człowieka najbardziej atrakcyjni są inni ludzie.
Ćwierć wieku później proces rewitalizacji bardzo podobnie jak w Bramie Grodzkiej przebiegał w Domu Słów na ul. Żmigród 1. Od 1973 roku istniała tam powołana przez drukarzy Izba Drukarstwa. Wraz z transformacją ustrojową pojawiły się kłopoty finansowe. Na początku XXI wieku siedziba izby straszyła zamkniętymi, zawilgoconymi pomieszczeniami zasiedlonymi przez robactwo i szczury. W środku stały zabytkowe maszyny drukarskie, którym groziło wywiezienie na złom, bo wartość metalu, z którego były zbudowane, zaczynała przewyższać ich wartość jako obiektów historycznych.
Przez kilka lat podejmowano próby ożywienia izby, a w 2007 roku placówkę przekazano Ośrodkowi. Zaraz po tym zapadły decyzje o wyasygnowaniu pieniędzy na remont pomieszczeń i maszyn. W kolejnym roku utworzono tam nową Izbę Drukarstwa, a w 2014 roku w oparciu o nią powstał Dom Słów. I znowu, podobnie jak w przypadku Bramy Grodzkiej, kluczową rolę odegrał tu fakt, że znaliśmy odpowiedź na pytanie, o czym to miejsce będzie opowiadać mieszkańcom.
Przed wojną w budynku działała drukarnia „Popularna”, w której wydrukowano wiele ważnych dla lubelskiego życia kulturalnego czasopism i tomików wierszy. Podczas wojny drukarze weszli we współpracę z podziemiem, ale na skutek donosu córki jednego z nich zostali aresztowani i zamordowani. Po wojnie w budynku reaktywowano działalność drukarską. Było to więc doskonałe miejsce, aby opowiadać gościom nie tylko o żydowskich tradycjach druku w Lublinie, na czele z „Księgą Zohar” opisaną w „Księgach Jakubowych” naszej noblistki, ale także o „Zuzi”, czyli pierwszym nielegalnym powielaczu przeszmuglowanym z Francji przez Scenę Plastyczną KUL, od którego zaczął się w Polsce nielegalny ruch wydawniczy lat 70.
Obecnie w Domu Słów działają prawdziwa tradycyjna papiernia, zecernia oraz introligatornia. Okresowo mieściły się tu także pracownie litografii i miedziorytu. W Domu Słów powstają prawdziwe perełki współczesnej ręcznej sztuki typograficznej, odbywają się warsztaty, miejsce jest też organizatorem festiwalu Miasto Poezji. Raz na jakiś czas na podwórku pałacu Pociejów zmienia się wystrój, który opowiada jedną ze znanych bajek dla dzieci. Ulicę Żmigród zamknięto z jednej strony dla aut. Kamienica vis a vis Domu Słów została odnowiona, a poniżej powstaje apartamentowiec.
Przykłady Bramy Grodzkiej i Domu Słów pokazują, jak obiekt wybudowany nawet setki lat temu, z pewnych istotnych wówczas powodów, znajduje nowe miejsce i misję we współczesności i znów zaczyna na siebie zarabiać, ponieważ ponownie pełni ważne funkcje społeczne. Wszelkie złożone i niezmiernie ważne procesy związane z jego rewaloryzacją i przystosowaniem do nowych funkcji składają się na finalny rezultat – do budynku ponownie przychodzą osoby, które chcą zobaczyć coś ciekawego i wyjść bogatsze o przeżycie, wiedzę i spotkanie z innymi ludźmi. Działania Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” dotyczą kluczowego, choć niematerialnego wymiaru zabytków: ich istnienia w świadomości społecznej, w wyobraźni, na mapie mentalnej miasta, na osi czasu, na której i my sami się umieszczamy, w relacjach, które tworzą naszą tożsamość.
Działalność Bramy Grodzkiej w znacznej mierze przeniosła się już do sieci, gdzie gromadzimy dane o historii miasta wydobyte z rozproszonych źródeł. Jednak wciąż, przynajmniej do czasu lockdownu, pracownicy na co dzień siedzący przy komputerach mieli cotygodniowe dyżury, podczas których spotykali się z osobami odwiedzającymi naszą wystawę i mogli osobiście opowiedzieć im, własnymi słowami, o Lublinie i Pamięci. Podobnie w Domu Słów każdy gość może nie tylko poczytać o historii drukarni (np. o tym, jak wiele osób pracowało nad tworzeniem i dystrybucją nielegalnych wydawnictw), ale też wszystkimi swoimi zmysłami zanurzyć się w procesie drukowania takim, jakim był, zanim stał się procesem cyfrowym.
Jeśli więc ktoś chciałby dowiedzieć się, na czym polega świadoma rewitalizacja, powinien zapoznać się z historią Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”. Można napisać wniosek, stworzyć projekt i przeprowadzić przetarg, zrealizować inwestycję, ale co dalej? Można mieć wizję zabytku w jego całkowicie zrekonstruowanej formie zgodnej z daną doktryną konserwatorską, ale czy będzie on spełniał potrzeby obecnych użytkowników? Tutaj dotykamy szerszego tematu związanego z rewitalizacją także przestrzeni publicznych, które – jak wspominałem na początku – często padają ofiarą „rewitalizacji” rozumianej zupełnie opacznie jako remont, po którym czasem niewiele zostaje z ich pierwotnego wyglądu.
Ten temat jest mi bliski, ponieważ w Ośrodku zajmuję się kulturą przestrzeni rozumianą jako sposób urządzenia przestrzeni między budynkami, który też jest częścią kultury i dziedzictwa. Tutaj przełożenie między odnową miejsca a jego funkcjonowaniem jest łatwiejsze do zaobserwowania i zrozumienia, bo doświadczenia takie są udziałem każdego z nas. Wyznaczniki atrakcyjnej przestrzeni publicznej są dość dobrze znane: ładne widoki, sporo zieleni, cień, udogodnienia dla wszystkich uczestników ruchu, miejsca sprzyjające spędzaniu czasu. Dobra przestrzeń publiczna musi być konkurencyjna przynajmniej wobec Netflixa i gry „Cyberpunk 2077”.
Stworzenie takiej przestrzeni wymaga umiejętnego wyważenia między tradycyjnym wyglądem danego miejsca a koniecznością jego przebudowy pod kątem potrzeb użytkowników. Na przykład w przypadku dawnego placu targowego, który w PRL-u zarósł drzewami, nie będzie szczęśliwa decyzja o ich wycięciu uzasadniona tym, że „tradycyjnie” drzew tam nie było oraz zastąpienie trawników płytami, bo te kiedyś się tam znajdowały. Na stworzonej w ten sposób „patelni” nikt przecież nie wysiedzi, a pustka takiego placu jest nużąca niezależnie od pogody.
Przestrzeń, która nie dostarcza bodźców i nie sprzyja tworzeniu relacji, wydaje się większa i trudniejsza do pokonania. Oczywiście tego rodzaju place istnieją w dużych miastach, jednak mniejszy ośrodek niczego nie zyska, wdrażając rozwiązania niedostosowane do swoich potrzeb. Ponadto całkowite zastąpienie tego, co było, nowymi rozwiązaniami estetycznymi przerywa poczucie ciągłości i relacji z historią. Lepiej jest na zasadzie palimpsestu dodać nową warstwę zagospodarowania, spod której można odczytać poprzednią, niż dawne funkcje całkowicie zastąpić nowymi. Stawia to oczywiście wyższe wymagania projektantom i władzom lokalnym, które powinny liczyć się z tym, że modne nowinki czy to w zakresie wystroju, czy technologii bardzo szybko się starzeją, a przestrzeń urządzona całkowicie od nowa sprawia wrażenie „przeprojektowanej” i nienaturalnej. Warto zapoznać się z zasadami japońskiej estetyki wabi-sabi, w której szanuje się ślady upływu czasu, ponieważ nadają one przedmiotom i miejscom dodatkowy wymiar.
Na kształt przestrzeni publicznych wpływa wiele czynników, które tworzą wielozmysłowy krajobraz i stanowią jego integralną część; a nawet więcej, ich złożone interakcje kształtują to, co nazywamy genius loci – duchem miejsca. Składają się na niego nie tylko bryły budynków, ale również ich widokowe kompozycje w połączeniu z tradycją lokalnych usług i sposobów korzystania z tych miejsc. Obok narracji niezwykle ważnym elementem dziedzictwa staje się dziedzictwo ekologiczne: rośliny i zwierzęta, których obecność informuje nas, tak jak bohaterów „Seksmisji”, że to jest dobre miejsce do życia. O wszystkich tych elementach musimy umieć opowiadać, aby stały się realną wartością w umysłach odbiorców. Dzięki temu będą oni uważali ją za swoje własne dziedzictwo warte przyjęcia oraz przekazania z kolei następnemu pokoleniu, któremu również o nim opowiedzą.
Autor: Marcin Skrzypek